Jak mówić,
żeby nas słuchano
- Cicho – brzmi jedna odpowiedź,
jaka mi przychodzi do głowy. Profesor Bralczyk, którego wykład z
wielką przyjemnością obejrzałam ma na to kilkanaście sposobów.
Od intonacji, po gestykulację – wszystko jest ważne. Trudne do
ogarnięcia w trybie internistycznym, a nieomal niewykonalne jeśli
nie wiesz co chcesz powiedzieć. Tu pragnę uspokoić potencjalne
audytorium, nie zamierzam tworzyć słuchowisk i organizować
„lajfów”, bo sądząc po moich dotychczasowych doświadczeniach
nie dość umiejętnie komunikuję się z otoczeniem. Zatem
spokojnie.
Choć ubolewam, bo umiejętność
sprawnego komunikowania się ze światem jest bardzo przydatna. W
Kiedyś zgłębiałam tę wiedzę z
podręcznika „Jak rozmawiać z nastolatkiem”, co okazało się
wiedzą tajemną i żaden poradnik nie okazał się pomocny.
Nauczyłam się, że komunikat kierowany do facetów powinien być
krótki i klarowny.
- Wynieś śmieci i posprzątaj swój
pokój.
Skutek. Pokój posprzątany, ale śmieci
wzbogacone o efekty sprzątania nadal czekają. Czyli usłyszał
ostatnią część komunikatu.
- Umyj talerz – i już talerz umyty,
a w zlewie sztućce.
- Nie mówiłaś, że sztućce też !
Czyli jednak do niektórych należy
mówić kompletnie.
- Kup kapustę czerwoną w słoiku. Na
obiad będą pyzy i modra kapusta.
I na chwilę przed podaniem do stołu
otrzymuję główkę fioletowej kapusty - do ugotowania.
Zdezorientowana przerzuciłam się na
pisanie. Lista zakupów wraz z dokładnym opisem pożądanego
produktu, żeby nie było pytań dodatkowych i sytuacji jak w
dowcipie.
– Ta dziewczyna, którą
przyniosłeś ze sklepu jest bardzo miła, ale prosząc cię o
przyniesienie „18- stki” myślałam o śmietanie”
To był mój sukces i tak do perfekcji
opanowałam tę formę komunikacji, że nawet kłótnie małżeńskie
odbywałam w sposób listowny. Ile z tej mojej pisaniny zostało w
adresacie i na ile ta formuła okazała się skuteczna, tego nie
umiem powiedzieć. Tuż po rozwodzie powinnam przyznać się do
porażki, a jednak w sytuacji konfliktu nadal sięgam po pióro i
piszę listy. Mimo, że ich nie wysyłam, to w ten sposób wyrażam
swoje emocje i porządkuję swoje wnętrze. Jakaś korzyść z tego
jest.
Prawdziwym błogosławieństwem była
możliwość pomilczenia na wspólny temat i czytanie w myślach, ale
ten rodzaj komunikacji przytrafia nam się z nielicznymi. Na ogół
jednak musimy wyartykułować o co nam chodzi i nieważne, czy jest
to opowieść o jakimś ważnym wydarzeniu, czy recenzja przeczytanej
książki, czy wreszcie bieżąca informacja. Ponieważ nie zawsze da
się przewidzieć temat rozmowy, fajnie mieć choć kilka słów do
powiedzenia na każdy temat. Podsumowując wywód:
Ważne jest wiedzieć o czym się mówi,
do kogo i w jakiej formie. Czy kartka na lodówce, czy list pełen
wyznań, a może lista zakupów – warto próbować, bo milczenie na
temat możliwe jest tylko z nielicznymi.
Druga ważna umiejętność to
słuchanie. Słuchać tak, żeby jednym uchem wpadło, a drugim
wypadło, to szkoda energii. Słuchać z uwagą i zrozumieniem, kiedy
mówca stosuje nadmiar dygresji i porównań wręcz niewykonalne.
Macham wtedy zniecierpliwiona ręką i proszę „ do brzegu, do
puenty” i mimo, że to niegrzeczne czasem się po prostu inaczej
nie można. Słuchać i bezmyślnie potakiwać „..mhm.. tak, tak”
to już zachowanie graniczące z lekceważeniem. To jak
uczestniczenie w nudnym kazaniu lub wykładzie, gdzie nikt cię nie
pyta o zdanie, ale może od ciebie oczekiwać recenzji lub reakcji.
No i gdzie tu „złoty środek”?
Rozmowa – polega na tym że na zmianę
się mówi i słucha. Dyskusja, gdzie obie strony mają jakieś
argumenty i wyrażając sobie wzajemny szacunek nie naskakują na
siebie na przemian udowadniając krzykiem swoje racje.
Wydaje się takie proste, a jest takie
trudne.
Żeby jeszcze bardziej wywód
skomplikować wspomnę, że musimy brać pod uwagę interpretację
rozmówcy. Bo to samo zdanie kierowane do jednego człowieka wywoła
uśmiech, u drugiego może wzbudzić agresję. I znów jako
ilustrację przywołam dowcip:
Jeśli do Warszawianki powiesz
„odpierdol się” Ona się obrazi
Poznanianka ubierze się ładnie i
będzie zadowolona.
I czas na odwołanie się do pandemii.
Zachowując dystans dwóch metrów z ustami zakrytymi maseczką
trudno się rozmawia. Ba ..nawet trudno się myśli.
Słuchając wiadomości medialnych
mamy wrażenie, że za chwilę będziemy rzygać koronawirusem i
polityką w czasie pandemii. ( wybory tak, nie, kiedy, jak?) I mam
ochotę słuchać tak, żeby jednym uchem wpadło, a drugim
wyleciało. Ale kurcze, zostaje to w człowieku i sprawia wrażenie
„ścisku myśli” i odczuciu bezsilności.
Mam też przedziwne uczucie, że media
manipulują i robią nam celowo wodę z mózgu. Brak zaufania do
oficjalnych komunikatów i fala „fake newsów” pogłębiają moją
dezorientację. Dopasowuję się do sytuacji. Nie neguję istnienia
wirusa. Nie buntuję się na konieczność utrzymania dyscypliny i
dystansu. Z pokorą przyjmuję ograniczenia. Szukam informacji i
treści budujących, by na widnokręgu przyszłości zobaczyć
pojedyncze promyki optymizmu. We własnym micro świecie szukam
odpoczynku, spokoju i takiej pewności, że jak by nie było, znajdę
siłę, żeby uczynić swoje życie dobrym.
Konfrontuje własne przemyślenia z
reakcjami innych. Część już przywykła do trudnej codzienności,
inni są pełni rezygnacji. Jest grupa osób, która walczy o swoje
marzenia i z niechęcią myśli o przeszkodach jakie mogą się
pojawić w ich realizacji. Widzę, że psychika wielu znajomych
rozbija się o kolejne lęki. W rozmowach nie udaję „hurra
optymizmu” ale nie dam się ściągnąć w dół rozpaczy czy
histerii, żeby ktoś miał poczucie, że „zawsze jest ktoś kto ma
gorzej”
Wysłuchałam w piątek materiału,
którego autor bardzo szczegółowo wyjaśniał różnicę
przyjmowaniu różnych wiadomości.
Podam przykład: Wspomina się, że
codziennie robi się ileś tam tysięcy testów wykrywających
zakażenie. W tych statystykach jest pewne przekłamanie, bo nie mówi
się ile osób zostało przebadanych. A przecież można się
domyślić, że badania niektórych potrzeba powtarzać wielokrotnie.
Podawana jest liczba osób zmarłych z powodów wirusa. Zaczynamy
oczywiście wątpić, że wszystkich policzono, ale nawet przyjmując
liczbę chorych i zmarłych, to liczby robią wielkie, przerażające
wrażenie. Gdzieś nieśmiało pojawia się liczba osób
wyzdrowiałych. Wiemy już ze statystyk, że większość
zarażonych będzie chorowała bezobjawowo i wiemy także, że każdy
z nas prędzej, czy później zetknie się z chorobą. I o ile
łatwiej byłoby przyjmować takie informacje, że śmiertelność w
tej chorobie jest niska i wynosi jakiś ułamek procenta. Czyż nie
byłoby lepiej wiedzieć, że spory odsetek chorych (poza tymi
bezobjawowymi) zdrowieje. Teraz świat obiegła informacja, że
znalazł się lek, który wspiera leczenie i zwiększa szanse na
przeżycie . Czyż nie jest to promyk słońca w tej szarości.
Czyli „odpierdol się” po poznańsku
zwiastuje jakąś przyjemną okazję do założenia eleganckiej
sukienki.