sobota, 11 lipca 2020


Jak mówić, żeby nas słuchano

- Cicho – brzmi jedna odpowiedź, jaka mi przychodzi do głowy. Profesor Bralczyk, którego wykład z wielką przyjemnością obejrzałam ma na to kilkanaście sposobów. Od intonacji, po gestykulację – wszystko jest ważne. Trudne do ogarnięcia w trybie internistycznym, a nieomal niewykonalne jeśli nie wiesz co chcesz powiedzieć. Tu pragnę uspokoić potencjalne audytorium, nie zamierzam tworzyć słuchowisk i organizować „lajfów”, bo sądząc po moich dotychczasowych doświadczeniach nie dość umiejętnie komunikuję się z otoczeniem. Zatem spokojnie.
Choć ubolewam, bo umiejętność sprawnego komunikowania się ze światem jest bardzo przydatna. W
Kiedyś zgłębiałam tę wiedzę z podręcznika „Jak rozmawiać z nastolatkiem”, co okazało się wiedzą tajemną i żaden poradnik nie okazał się pomocny. Nauczyłam się, że komunikat kierowany do facetów powinien być krótki i klarowny.
- Wynieś śmieci i posprzątaj swój pokój.
Skutek. Pokój posprzątany, ale śmieci wzbogacone o efekty sprzątania nadal czekają. Czyli usłyszał ostatnią część komunikatu.
- Umyj talerz – i już talerz umyty, a w zlewie sztućce.
- Nie mówiłaś, że sztućce też !
Czyli jednak do niektórych należy mówić kompletnie.
- Kup kapustę czerwoną w słoiku. Na obiad będą pyzy i modra kapusta.
I na chwilę przed podaniem do stołu otrzymuję główkę fioletowej kapusty - do ugotowania.
Zdezorientowana przerzuciłam się na pisanie. Lista zakupów wraz z dokładnym opisem pożądanego produktu, żeby nie było pytań dodatkowych i sytuacji jak w dowcipie.
Ta dziewczyna, którą przyniosłeś ze sklepu jest bardzo miła, ale prosząc cię o przyniesienie „18- stki” myślałam o śmietanie”
To był mój sukces i tak do perfekcji opanowałam tę formę komunikacji, że nawet kłótnie małżeńskie odbywałam w sposób listowny. Ile z tej mojej pisaniny zostało w adresacie i na ile ta formuła okazała się skuteczna, tego nie umiem powiedzieć. Tuż po rozwodzie powinnam przyznać się do porażki, a jednak w sytuacji konfliktu nadal sięgam po pióro i piszę listy. Mimo, że ich nie wysyłam, to w ten sposób wyrażam swoje emocje i porządkuję swoje wnętrze. Jakaś korzyść z tego jest.
Prawdziwym błogosławieństwem była możliwość pomilczenia na wspólny temat i czytanie w myślach, ale ten rodzaj komunikacji przytrafia nam się z nielicznymi. Na ogół jednak musimy wyartykułować o co nam chodzi i nieważne, czy jest to opowieść o jakimś ważnym wydarzeniu, czy recenzja przeczytanej książki, czy wreszcie bieżąca informacja. Ponieważ nie zawsze da się przewidzieć temat rozmowy, fajnie mieć choć kilka słów do powiedzenia na każdy temat. Podsumowując wywód:
Ważne jest wiedzieć o czym się mówi, do kogo i w jakiej formie. Czy kartka na lodówce, czy list pełen wyznań, a może lista zakupów – warto próbować, bo milczenie na temat możliwe jest tylko z nielicznymi.
Druga ważna umiejętność to słuchanie. Słuchać tak, żeby jednym uchem wpadło, a drugim wypadło, to szkoda energii. Słuchać z uwagą i zrozumieniem, kiedy mówca stosuje nadmiar dygresji i porównań wręcz niewykonalne. Macham wtedy zniecierpliwiona ręką i proszę „ do brzegu, do puenty” i mimo, że to niegrzeczne czasem się po prostu inaczej nie można. Słuchać i bezmyślnie potakiwać „..mhm.. tak, tak” to już zachowanie graniczące z lekceważeniem. To jak uczestniczenie w nudnym kazaniu lub wykładzie, gdzie nikt cię nie pyta o zdanie, ale może od ciebie oczekiwać recenzji lub reakcji.
No i gdzie tu „złoty środek”?
Rozmowa – polega na tym że na zmianę się mówi i słucha. Dyskusja, gdzie obie strony mają jakieś argumenty i wyrażając sobie wzajemny szacunek nie naskakują na siebie na przemian udowadniając krzykiem swoje racje.
Wydaje się takie proste, a jest takie trudne.
Żeby jeszcze bardziej wywód skomplikować wspomnę, że musimy brać pod uwagę interpretację rozmówcy. Bo to samo zdanie kierowane do jednego człowieka wywoła uśmiech, u drugiego może wzbudzić agresję. I znów jako ilustrację przywołam dowcip:
Jeśli do Warszawianki powiesz „odpierdol się” Ona się obrazi
Poznanianka ubierze się ładnie i będzie zadowolona.
I czas na odwołanie się do pandemii. Zachowując dystans dwóch metrów z ustami zakrytymi maseczką trudno się rozmawia. Ba ..nawet trudno się myśli.
Słuchając wiadomości medialnych mamy wrażenie, że za chwilę będziemy rzygać koronawirusem i polityką w czasie pandemii. ( wybory tak, nie, kiedy, jak?) I mam ochotę słuchać tak, żeby jednym uchem wpadło, a drugim wyleciało. Ale kurcze, zostaje to w człowieku i sprawia wrażenie „ścisku myśli” i odczuciu bezsilności.
Mam też przedziwne uczucie, że media manipulują i robią nam celowo wodę z mózgu. Brak zaufania do oficjalnych komunikatów i fala „fake newsów” pogłębiają moją dezorientację. Dopasowuję się do sytuacji. Nie neguję istnienia wirusa. Nie buntuję się na konieczność utrzymania dyscypliny i dystansu. Z pokorą przyjmuję ograniczenia. Szukam informacji i treści budujących, by na widnokręgu przyszłości zobaczyć pojedyncze promyki optymizmu. We własnym micro świecie szukam odpoczynku, spokoju i takiej pewności, że jak by nie było, znajdę siłę, żeby uczynić swoje życie dobrym.
Konfrontuje własne przemyślenia z reakcjami innych. Część już przywykła do trudnej codzienności, inni są pełni rezygnacji. Jest grupa osób, która walczy o swoje marzenia i z niechęcią myśli o przeszkodach jakie mogą się pojawić w ich realizacji. Widzę, że psychika wielu znajomych rozbija się o kolejne lęki. W rozmowach nie udaję „hurra optymizmu” ale nie dam się ściągnąć w dół rozpaczy czy histerii, żeby ktoś miał poczucie, że „zawsze jest ktoś kto ma gorzej”
Wysłuchałam w piątek materiału, którego autor bardzo szczegółowo wyjaśniał różnicę przyjmowaniu różnych wiadomości.
Podam przykład: Wspomina się, że codziennie robi się ileś tam tysięcy testów wykrywających zakażenie. W tych statystykach jest pewne przekłamanie, bo nie mówi się ile osób zostało przebadanych. A przecież można się domyślić, że badania niektórych potrzeba powtarzać wielokrotnie. Podawana jest liczba osób zmarłych z powodów wirusa. Zaczynamy oczywiście wątpić, że wszystkich policzono, ale nawet przyjmując liczbę chorych i zmarłych, to liczby robią wielkie, przerażające wrażenie. Gdzieś nieśmiało pojawia się liczba osób wyzdrowiałych. Wiemy już ze statystyk, że większość zarażonych będzie chorowała bezobjawowo i wiemy także, że każdy z nas prędzej, czy później zetknie się z chorobą. I o ile łatwiej byłoby przyjmować takie informacje, że śmiertelność w tej chorobie jest niska i wynosi jakiś ułamek procenta. Czyż nie byłoby lepiej wiedzieć, że spory odsetek chorych (poza tymi bezobjawowymi) zdrowieje. Teraz świat obiegła informacja, że znalazł się lek, który wspiera leczenie i zwiększa szanse na przeżycie . Czyż nie jest to promyk słońca w tej szarości.
Czyli „odpierdol się” po poznańsku zwiastuje jakąś przyjemną okazję do założenia eleganckiej sukienki.

piątek, 15 marca 2019

Lepiej mądrze milczeć, niż głupio mówić.

- Czy pisanie ma sens ?-  przeczytałam na jednym z blogów
- Owszem, pisanie ma sens, ale nie ma przyszłości.
-  A to niespodzianka -  pomyślałam.
Całe pół wieku zapisywałam swoje myśli, po to żeby się z nimi oswajać, żeby je porządkować i żeby sobie ułatwić życie. Tymczasem okazuje się, że teraz ważne jest ilustracja, fotka, obrazek, selfie lub emotikon.
- Kto ma czas pisać? Kto ma odwagę  dzielić się sobą ?
- Kto ma czas czytać?
Użytkownicy facebooka coraz częściej łączą konta z Instagramem. Zamieszczane fotografie stanowią ilustracje ich życia, osiągnięć, codzienności. Jeszcze pojawia się czasem jakiś odzew, komentarz czy komplement, choć najczęściej klika się "lubię to" i  mamy w ten prosty sposób załatwioną wymianę "treści".
Smutne, bo nawet w dobie popularności "blogów" i tempie w jakim robią karierę blogowi celebryci istota braku treści, czasu i uważnego czytelnika  psuje mi zabawę.
Zasada mądrego milczenia także w pisaniu powinna być wiążąca.
Choć "czasem człowiek musi, inaczej się udusi...Więc skoro śpiewać każdy może, to i ja przyznaję sobie prawo do przelewania myśli na litery i treści i tym samym zakładam "bloga"